Od redaktora...

Ten numer poświęcam dygresjom.

Trochę wbrew tytułowi pisma – wiem o tym – ale nie tak całkiem. Dygresja bowiem niekoniecznie oznacza mówienie „od rzeczy”, a jedynie chwilowe odejście od głównego wątku.

Stosunek do dygresji to jedna z tych rzeczy, które się w moim (i pewnie nie tylko moim) życiu zmieniły. Jako młody człowiek z upodobaniem czytałem właściwie wszystko, co wpadło mi w rękę. Z domowej biblioteki, z lokalnej wypożyczalni książek (gdzież one dzisiaj? komu one przeszkadzały?), od kolegów i w ogóle skąd się dało. Pasjonowało mnie, co się stanie z Niewidzialnym Człowiekiem i Podróżnikiem w Czasie, czy Kmicicowi uda się wysadzić armatę, a Sherlockowi Holmesowi rozwikłać kolejną zagadkę. Opisy przyrody, „tła historyczne” i temu podobne rzeczy miałem za niepotrzebne nudziarstwo. Z biegem czasu uległo to zmianie. Jeśli nie z innych, to z tego najprostszego powodu, że wiedziałem już, co się stanie z Podróżnikiem w Czasie i z Sherlockiem Holmesem.

Wniosek prosty – z czasem dochodziłem i do rozumu. Dość powoli, niestety, i nigdy też tam nie dotarłem, bo jak powiada przysłowie – człowiek się całe życie uczy i głupim umiera. Ale może choć trochę mądrzejszym niż w dniu narodzin…

Buddyści Zen znają przypowieść o pewnym młodym człowieku, który przez pięć lat studiował u starego mistrza. Po pięciu latach usamodzielnił się, aby pójść własną drogą życia. Pewnego dnia postanowił odwiedzić swego nauczyciela. Dzień odwiedzin wypadł akurat słotny, toteż uczeń wziął parasol i kalosze, które, wchodząc, pozostawił przed drzwiami. Kiedy wszedł i pozdrowił mistrza, ten zapytał go, czy parasol położył po lewej, czy prawej stronie kaloszy. Uczeń nie potrafił odpowiedzieć i… zapisał się na następne pięć lat nauki. Morały można pewnie z tej przypowieści (jak i z każdej innej) wysnuć różne; ten, który mnie interesuje, byłby taki, że warto być uważnym i wnikliwym obserwatorem świata.

Można to pewnie odnieść i do dygresji. Kiedy w młodym wieku trafiałem w książce na odejście od akcji przelatywałem ten fragment; z czasem jednak zacząłem czytać te rzeczy uważnie i odkryłem, że często bywają ciekawsze niż banalna fabułka. Wtedy też mniej więcej zacząłem czytywać wstępy, posłowia, przypisy, komentarze – słowem – wszystko to, co „normalny” czytelnik opuszcza. Zacząłem także przyglądać się „drugiemu planowi” obrazów, fotografii, interesować się tym, co też porabia w partyturze czwarta waltornia. Dziś już mogę bez wątpliwości powiedzieć, że w ten sposób mój świat się jakoś trochę wzbogacił.

Ale i tu należy zachować ostrożność. Bywają głupawe dygresje, wstępy, posłowia, drugie plany i co tam jeszcze. Zdarza się, że malarz dopacykuje w pośpiechu jakieś tło, wyłącznie po to, aby nie zostawić białego kawałka płótna. Nie można więc przyjąć zasady, że dygresje, marginesy, tła, wstępy, posłowia, czy aneksy zawsze zawierają coś wartościowego. Czy w ogóle zresztą należy przyjmować jakąkolwiek zasadę całkiem bezkrytycznie? Zasada, to w końcu nic innego, jak praktycznie potwierdzony skrót myślowy.

Odstępując więc nieco od zasad przyjętych w AdRem! – pocieszam się tym, że jeden numer nie całkiem zgodny z jego regułą – mam nadzieję – nie zaszkodzi.