MURTI BING - samo słowo wymaga wyjaśnienia. Pochodzi ono z powieści Stanisława Ignacego Witkiewicza - "Nienasycenie". Była to nazwa straszliwego, rozprowadzanego po świecie przez Chińczyków narkotyku powodującego nieodwracalną zmianę osobowości. Człowiek poddany jego działaniu stawał się bezwolnym narzędziem, zachowując jednak normalną sprawność życiową. W dziale tym znajdą się więc informacje o różnych znanych sposobach ogłupiania ludzi. Myślę, że propaganda, telewizja, reklama, marketing, prawo oraz pseudonauka znajdą tu godne i poczesne miejsce.



W tym miesiącu – temat dla rubryki „Murti Bing” podsunęło mi tak zwane „samo życie”. Otóż przeczytałem w wiadomościach dnia notatkę o tym, że na aukcji w nowym Yorku sprzedano obraz malarza, ekspresjonisty Marka Rothko pod tytułem "Yellow, Pink, Lavender on Rose" za kwotę 72,8 milionów dolarów amerykańskich, czyli około 53,7 czyli około 202.8 milionów PLN. Nie zdziwiłoby mnie to specjalnie, gdyby nie fakt, że zamieszczona była też mała reprodukcja obrazu. Oto i ona:


Dla wyjaśnienia dodam, że jest to jeden z serii bardzo podobnych obrazów (różnią się głównie kolorami). Zaś, gwoli uczciwości, dodam jeszcze, że widziałem i inne obrazy tego malarza, które mi się nieco bardziej podobały, choć też nie zrobiły na mnie jakiegoś wstrząsającego wrażenia.

Trzeba to jasno powiedzieć – takich bohomazków, jak ten mógłbym zarówno ja (a praktycznie pewnie prawie i każdy) produkować parę sztuk dziennie. Trzeba także jasno powiedzieć, że nie uważam, iż dzieło sztuki jest tym lepsze, im trudniej je wykonać (jak to bowiem trafnie powiedział August Zamoyski – „Jeśli chodzi o trudności – chodźmy do cyrku”). Jakby jednak nie było – następuje tu jakieś nadużycie. Nie wiem, czy artystyczne, czy po prostu finansowe; może zresztą jedno i drugie. Dla porównania sporządziłem inne dzieło pod tytułem „Blue on green” (albo „Fosforescencja jaźni”, jeśli kto woli). Oto i ono:


Kto jednak zechce mi za nie dać choćby i głupie parę milionów dolarów? Pewnie nikt. Gdzie więc tkwi różnica? Czy tylko w nazwisku? Dlaczego Marek Rothko ma być lepszy niż Marek Czeszek? Dlatego, że popełnił samobójstwo, a ja jeszcze żyję? Przyznam, że gdybym już musiał powiesić sobie jedno z tych dzieł w pokoju, to wolałbym to swoje. Być może dlatego, że bardziej podoba mi się jego kolorystyka niż oryginału. No, i tu, oczywiście, można zacząć: „Właśnie ten nieco drażniący i niepokojący dysonans kolorystyczny specyficznie brudnawej żółci z lawendowym ni to fioletem, ni to purpurą przywodzi na myśl egzystencjalny rozdźwięk pomiędzy wewnętrznym stanem emocjonalnym twórcy, a plepleplepleple”… To już przećwiczyliśmy w numerze drugim AdRem! – „Język (nazbyt) giętki”; zainteresowanych odsyłam do niego. Rzecz w tym, że jeśli zachwycę się tym obrazem, to mogę się już zachwycić wszystkim – i, na szczęście, nie muszę za to płacić bajońskich sum.

Być może zbłaźniłem się powyżej okrutnie. Być może, nie będąc malarzem, przeoczyłem w tym obrazie coś genialnego. Być może działa tu nie sam obraz, ale tragiczny życiorys autora. Jeśli jednak dzieło nie broni się samo, tylko trzeba do niego opowiadać jeszcze, możliwie sensacyjne, ploteczki, to wydaje mi się, że mamy do czynienia z artystyczną hucpą. Zaś wysoki poziom sztuki osiągnięto tu rzeczywiście, ale jeśli chodzi o sztukę zarabiania pieniędzy. Tu, przyznam, zazdrość mnie ogarnia. Bo, co do samego obrazu – to jest mi raczej obojętny.



[mc]