Chciałbym podzielić się dwiema uwagami, dotyczącymi artykułu „Gen (spekulacje w formie katechizmu).
1) Poruszył Pan problem konstruowania ludzkiego genotypu "atom po atomie". W rzeczywistości lepiej by chyba było powiedzieć "zasada azotowa po zasadzie azotowej", ponieważ informacja genetyczna zapisana jest w postaci sekwencji par zasad azotowych, będących złożonymi cząsteczkami chemicznymi, zbudowanymi z wielu atomów (na przykład adenina zbudowana jest z pięciu atomów azotu i trzech atomów wodoru). Tak więc nie trzeba schodzić na poziom atomów, wystarczy, żebyśmy byli w stanie ustawiać w dowolnej kolejności zasady azotowe.
Na czym polega zasadniczy problem? Otóż wcale nie na tym, że nie potrafimy tego technicznie zrobić! Najgorsze jest to, że nie wiemy, jakie cechy organizmu kodowane są przez określone zestawienia zasad. Jesteśmy wprawdzie w stanie (zwykle) określić, w jakiej kolejności należy zasady ustawić żeby w organizmie wyprodukowane zostało określone białko. Ale cóż z tego, skoro nie znamy większości funkcji tego białka? Posłużę się dobrze mi znanym przykładem, dotyczącym pracy mojego brata. Jak wiadomo, dźwięk to po prostu odpowiednio zsynchronizowane drgania powietrza. W jaki sposób słyszymy dźwięki? W jaki sposób informacja o tych drganiach ośrodka dociera do naszego mózgu (będącego siedzibą świadomości)? Otóż informacje mogą do mózgu docierać jedynie w postaci impulsów elektrycznych przekazywanych poprzez neurony (taki specjalny rodzaj komórek, właśnie do tego służących). W pewnym momencie w procesie słyszenia musi więc dochodzić do konwersji drgań mechanicznych na impulsy elektryczne. Mówiąc najprościej, w naszym uchu znajdują się specjalne "owłosione" komórki. Włosy tych komórek połączone są ze sobą "nitkami", każda taka nitka jest cząsteczką pewnego białka. Pod wpływem drgań mechanicznych, włosy ruszają się względem siebie, co prowadzi do tego, że nitki się naprężają i otwierają kanały jonowe. Przez te kanały transportowane są jony, czyli takie cząstki, które niosą ładunek elektryczny. W taki właśnie sposób drgania mechaniczne przekształcane są na impulsy elektryczne docierające ostatecznie do mózgu.
Można przypuszczać, że wadliwy sposób produkcji tego białka, tworzącego nitki łączące włosy, może prowadzić do problemów ze słuchem. Dobrze by było więc wiedzieć, który fragment nici ludzkiego DNA jest odpowiedzialny za kodowanie tego białka. Problem polega jednak na tym, że nie wiemy, jakie to jest białko! Naukowcy usiłują to ustalić od prawie 10 lat i wciąż nie wiadomo (to znaczy mój brat twierdzi, że wie, ale oficjalnie jeszcze nie wiadomo). Skoro nie wiemy nawet, co to jest za białko, tym bardziej nie możemy stwierdzić, które fragmenty nici DNA odpowiedzialne są za ten etap procesu słyszenia. Gdybyśmy więc mogli bez żadnych ograniczeń technicznych budować nić DNA "zasada azotowa po zasadzie azotowej" niewielki byłby póki co z tego pożytek. To tak, jak byśmy bawili się ustawianiem liter w różnej kolejności, bez znajomości gramatyki i znaczenia słów. Niczego sensownego byśmy nie napisali. Podobnie w przypadku kodu genetycznego – gdybyśmy "eksperymentowali", zestawiając zasady azotowe w przypadkowej kolejności (zamiast dokonywać drobnych zmian w naturalnie utworzonych kodach, co się faktycznie robi w inżynierii genetycznej), "organizmy", które byśmy tworzyli w ogóle nie byłyby zdolne do życia. A gdybyśmy jakimś cudem stworzyli w ten sposób coś żywego, byłoby to pewnie dziwne zwierzę nieznanego dotąd nikomu gatunku.
2) Pisze Pan o ewentualnych pożytkach, które mogłyby płynąć z lepszego rozwoju genetyki i inżynierii genetycznej. Niewątpliwie medycyna już zawdzięcza bardzo wiele badaniom genomu. Proponuję jednak spojrzeć na problem z zupełnie innej strony. Żeby uwolnić ludzi od ułomności na prawdę NIE TRZEBA manipulować genami! Przede wszystkim – to, czy jakaś cecha (zakodowana genetycznie) jest zła, czy dobra, zależy od kryteriów oceny. Przypuśćmy, że ktoś jest niski (podał Pan taki przykład) i jest z tego tytułu bardzo sfrustrowany. Czy winny jest jego genotyp? Nie! Problem tkwi w tym, że człowiek taki ma "źle poukładane w głowie". Wystarczy go PRZEKONAĆ, że nie ma nic złego w tym, że jest niski, że to nawet dobrze i że powinien być z tego dumny. A co zrobić, jeśli ktoś ma na prawdę poważną wadę, na przykład urodził się bez nóg, albo ze zrośniętymi rękoma, albo jeszcze coś gorszego, i jest z tego tytułu bardzo nieszczęśliwy? No cóż, aby odpowiedzieć na pytanie "co należy zrobić" trzeba wpierw ustalić ", co chcemy osiągnąć". Jeśli chcemy, żeby osoba taka nie miała kompleksów, nie czuła się źle, była szczęśliwa – nic prostszego. Trzeba odpowiednio podziałać na jej mózg. Jeśli nawet wszystkie "naturalne" metody polegające na optymistycznej indoktrynacji zawiodą, w ostateczności można bezpośrednio pobudzać ośrodek przyjemności (jest to takie miejsce w mózgu, którego elektryczna aktywność skorelowana jest z odczuwaniem wszelkiego rodzaju przyjemności. Słynne stały się swojego czasu eksperymenty przeprowadzane na szczurach. Szczur z odpowiednią elektrodą zamontowaną na głowie miał w klatce dźwignię, której naciskanie prowadziło do elektrycznego pobudzenia ośrodka przyjemności. Odczycie związane z naciskaniem dźwigni było tak przyjemne, że szczur cały czas robił tylko to – nie interesowało go jedzenie, picie, kopulacja, ostatecznie zmarł z wycieńczenia. Warto pamiętać, że szczury to NAPRAWDĘ INTELIGENTNE ZWIERZĘTA! Istnienie ośrodka przyjemności nieco później potwierdzono także u ludzi). Uczynienie kogoś "zadowolonym z życia" jest na tyle prostym zadaniem, że wykorzystywanie do tego celu inżynierii genetycznej jest najzupełniej błędne. To jest problem natury neurofizjologicznej (lub, jeśli ktoś woli, psychologicznej), a nie genetycznej. Oczywiście, można sobie wyobrazić taką sytuację, w której wada genetyczna dotyczy samej struktury mózgu, polega na uszkodzeniu samego ośrodka przyjemności, które uniemożliwia człowiekowi odczuwanie radości. To faktycznie byłby poważny problem i w tym (tylko w tym!) przypadku manipulacja genami byłaby potrzebna (dokładniej – dzięki niej można by takim przypadkom zapobiec).
Podsumowując – gdybym był takim genetykiem przyszłości o ogromnych możliwościach, który może modyfikować kody genetyczne "produkowanych" ludzi, a jednocześnie uczestniczyłbym w ogólnoświatowym programie "szczęśliwe społeczeństwo", to jedyna rzecz, którą bym sprawdzał, to sprawność ośrodka przyjemności (tzn. sprawdzałbym czy ten obszar mózgu prawidłowo się wykształcił i może być aktywny). Reszta informacji genetycznej byłaby dla mnie najzupełniej obojętna. A jeśli taki człowiek byłby później nieszczęśliwy – niech się do neurofizjologów zgłasza! Oni na pewno mu pomogą.
Pozdrowienia,
Marcin.
Jestem w pełni świadom, że artykuł dotyczy spraw, o których można sobie pomarzyć szarą godziną, bądź pogwarzyć przy dobrej herbatce – idzie bowiem o przyszłość, której nie zna nikt z żyjących. Można jednak to nieznane próbować jakoś sondować myślą (z wiadomym ryzykiem). Odważyłem się na to, opatrując artykuł asekuranckim tytułem i mnóstwem zastrzeżeń.
[mc]