Od redaktora...

Polacy ponoć lubią sobie ponarzekać. Jestem Polakiem i nic, co polskie nie jest mi obce – więc też czasem lubię. W świecie obowiązkowego sukcesu i zawodowej uprzejmości narzekanie nie jest mile widziane – wręcz piętnowane. Niesłusznie chyba, bowiem używane w miarę – pełni jakąś funkcje oczyszczającą, kojącą, a więc korzystną. Czasem skłania do refleksji, czasem rodzi poczucie solidarności, bywa, że daje impuls do zmian na lepsze; rzecz w tym, aby nie przesadzić, bo w nadmiarze staje się rodzajem nałogu, czy obsesji i w efekcie czymś szkodliwym.

Odbyłem w życiu sporo takich ponurackich sympozjów w towarzystwie mniej lub bardziej rasowych narzekaczy, a nawet i mistrzów tej działalności. Szczególnie rozkoszowały mnie orgietki malkontenctwa prowadzone w wygodnych fotelach, przy świetnej herbatce i domowych smakołykach.

Nie malkontenctwo jest jednak tematem tego numeru, lecz pewien mechanizm myślowy, który często do niego prowadzi. Narzekanie zaś jest jednym z tych obszarów, gdzie dość wyraźnie można ten proces myślenia zaobserwować; sam go zreszta tam zauważyłem. A na czym on polega?

Otóż w rozmówkach tego rodzaju po kilku okrążeniach dobiegało się zawsze do jakiegoś martwego punku typu: „tak już jest”, „nie da się”, lub podobnego. Kiedy jednak później (znów ten l’esprit d’escalier) układałem to sobie w głowie, nieodmiennie trafiałem na jakieś uparcie utrzymywane, a niekoniecznie słuszne założenie.

Jeszcze wyraźniej widać to przy narzekaniu na złe stosunki międzyludzkie. Choć moi rozmówcy użalali się na chamstwo, złodziejstwo, koniunkturalizm, serwilizm i co tam jeszcze – żaden z nich (żaden! powtarzam) nie oświadczył mi: jestem chamem, złodziejem i wyrachowanym lizusem. Skoro więc zarówno on jak i ja (bo przeważnie jest to relacja my, uczestnicy rozmowy, kontra reszta świata) są całkiem w porządku, a świat mimo to zły – to nie pozostaje nic innego jak walić z rozpaczy głową w mur. Ale ten tak nielubiany l’esprit d’escalier podpowiadał uparcie, że może jednak odwrotnie… Że może my po prostu źle myślimy! Że może jest właśnie całkiem na odwrót! Że może właśnie „murem w głowę”? (no, tutaj dałem popis l’esprit à propos, bo tytuł umieszczam we wstępie, a nie w erracie).

Taka myślowa bezwładność to pewnie jakaś scheda po naszych jaskiniowych przodkach. Skoro zaobserwowało się jakąś prawidłowość (na przykład, że zwierzęta przychodzą o zachodzie słońca do wodopoju) warto się było jej trzymać. Jednakże nasze otoczenie zmienia się (a ostatnio jakby coraz szybciej) tak więc trwanie przy wyuczonych schematach często szkodzi, zamiast pomagać.

Mówiąc krótko: „Kiedy wydaje nam się, że jesteśmy (myślowo) w jakimś zaklętym kręgu, jakiejś ślepej uliczce, to przeważnie dotarliśmy, do punktu, w którym jest pora na zmianę założeń”. Nie zawsze jest to łatwe, bo czasem są tak ukryte, że trudno je wyśledzić, czasem emocje przesłaniają nam fakty, a czasem (bo i tak bywa) w samej rzeczy niezbyt wiele, albo i nawet nic nie da się zrobić.

A jeszcze zwięźlej: „Czy to aby na pewno tak?”