Od redaktora…

„Myślę więc jestem” – no, pięknie! „Cogito ergo sum” – jeszcze lepiej! A kto tak naprawdę przeczytał całą „Rozprawę o metodzie”? Od deski – do deski? Ze zrozumieniem? Ile się później zastanawiał nad tą książką? Jakie wyciągnął wnioski? Co do mnie – mniejsza, ile myślałem i co wymyśliłem, ale przynajmniej przeczytałem od deski do deski „ze zrozumieniem”, na jakie było mnie stać. W tym wypadku – mam więc sumienie czyste.

Cytat jest formą pożyczki cudzej myśli – wiecej nawet – uszczknięciem wewnętrzego majątku autora. Można tego kapitału użyć dobrze, lub źle. Jeśli jest to punkt wyjścia do własnych rozważań, czasem nawet polemicznych, to w porządku. Użycie cytatu, jako figury retorycznej też nie budzi zastrzeżeń. Często jednak cytat używany bywa jako namiastka własnych myśli, parawanik dla własnej bezmyślności. Gorzej nawet – używa się go też dla zastraszenia czytelnika pałką autorytetu. Ale najbardziej pożałowania godne wykorzystanie cytatu, to użycie go jako protezy własnego rozumu. Zdarzało mi się widywać dzieła (zwłaszcza filozoficzne), w których cytaty i powyływania się na innych autorów przekraczały 50% tekstu na stronie (a i resztę też często możnaby sobie darować). Jedynym celem autora było, jak sądzę, przekonanie znękanego tym ględzeniem czytelnika, że mnóstwo przeczytał i zapamiętał. Obawiam się, że autor zamiast „Myślę więc jestem” podstawił sobie „Cytuję więc jestem”. Zdumiewająca i zasmucająca zarazem jest skuteczność tego prymitywnego chwytu. Nadspodziewanie wielu ludzi daje się nabrać na obiegowy pogląd, że człowiek mądry, intelektualista to taki, który przeczytał możliwie dużo książek i możliwie szczegółowo zapamiętał ich treść. Zapominają oni (jeśli to kiedykolwiek wiedzieli), że istotą czytania (ba, wszelkiej nauki) jest nie tyle zapełnianie pamięci, ile modyfikacja (doskonalenie) swojego myślenia. Proces ten przyrównać można do wędrówki w nieznanym kierunku ścieżką pełną przeszkód, rozwidleń, czasem ledwo widoczną, zaś dobry autor – to dobry przewodnik i towarzysz podróży.

Oddając ten numer Czytelnikom, chciałbym nie tyle zapoznać ich z przytoczonymi cytatami, i zachęcić do lektur całych książek (choć i to także), tym mniej chwalić się tym, co przeczytałem, ile pokazać na swoim przykładzie jak ewoluuje światopogląd w opraciu o lektury. Nie tyle więc idzie tu o same te lektury (a jeszcze mniej o mnie), ile o pewien mechanizm. No, cóż – można mi uwierzyć, lub nie. Mam jednak nadzieję, że zarówno wybór fragmentów, jak i komentarz do nich przemówią na moją korzyść.

Dostałem kiedyś od mojej siostrzenicy na Gwiazdkę niezwykle piękny album o bibliotekach Europy. Były w nim urzekające zdjęcia bibliotecznych wnętrz (przeważnie barokowych – co daje, nawiasem mówiąc, do myślenia) oraz opisy ich historii (dość czasem dramatyczne). Bardzo też interesująco napisany został wstęp (czytam dokładnie przedmowy, posłowia, komentarze etc. i polecam ten zwyczaj), który traktował o roli książki w życiu. Rzecz była o tym, że dla niektórych osób książki stają się jakimś drugim światem, czasem wręcz substytutem tego realnego. Mól książkowy to może i nienajgorszy, ale też chyba i nie najlepszy sposób na życie; idąc za zdrową radą starożytnych najpierw trzeba żyć, a filozofować w drugiej kolejności. Jakaś jednak część życia spędzona na lekturze (nie tylko fachowej) to chyba nie jest zły pomysł. Przemawia za tym sporo argumentów; wymienię tylko dwa: niektóre rzeczy udało się niektórym ludziom wyjaśnić i niektóre rzeczy udało się niektórym ludziom przewidzieć. Zaś rozumiejąc i przewidując można uniknąć wielu przykrości.

A że jest i mnóstwo śmiecia wśród książek – to cóż ja na to poradzę?