ESEJ - zawiera esej (lub eseje) dotyczące tematu miesiąca.









Temat numeru VI (kwiecień 2006): MOJA MAŁA MENAŻERIA MUZYCZNA.

Tematem następnego numeru będzie: RÓG GORZKIEJ OBFITOŚCI.












SUBTELNY TERROR.

Osoby z przygotowaniem matematycznym mogą przypomnieć sobie dopasowywanie funkcji do danych pomiarowych (takie, jak na przykład regresja liniowa) i przeskoczyć następny akapit. Dla pozostałych Czytelników – przykład.

Weźmy kartkę papieru i u dołu, na poziomej osi nanieśmy daty, powiedzmy od stycznia do maja. Zerknijmy teraz teraz codziennie o tej samej godzinie na termometr okienny i zanotujmy temperaturę. Po jakimś czasie na papierze zobaczymy wiele punktów rozsypanych dość przypadkowo w obrębie pewnego pasa, czegoś w rodzaju Mlecznej Drogi. Przyjrzyjmy sie uważniej. Punkty są wprawdzie rozłożone przypadkowo, ale nie całkiem. To zrozumiałe – temperatura jednego dnia nie zależy wprawdzie od temperatury innych dni, jednakże skoki z -15°C na +25°C są w ciągu doby praktycznie nieprawdopodobne. Temperatury obserwowane w ciągu kilku dni są w zasadzie przypadkowe – może sie wydarzyć wszystko. Ochłodzenie, nagłe ocieplenie, bądź stagnacja, ewentualnie z drobnymi fluktuacjami. Kiedy jednak obserwujemy temperaturę w dłuższym okresie czasu, powiedzmy od stycznia do maja, zauważymy oczywiście stopniowe ocieplenie, jakkolwiek po drodze mogą się zdarzać różne lokalne odchylenia. Możemy nawet wykreślić linię, która jakoś tam obrazuje szybkość ocieplania. Matematycy nazwaliby to na przykład regresją liniową. Gdybyśmy zaś obserwowali temperaturę jeszcze dłużej, na przykład w ciągu stulecia, to moglibyśmy zobaczyć, że obok typowych rocznych wahań występuje jeszcze dodatkowy, niewielki wzrost średniej – ocieplenie klimatu. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Temperatura obserowana lokalnie wydaje się przypadkowa – obserowana globalnie ujawnia pewne słabe tendencje wzrostu, lub spadku, zwane elegancko trendami. Skąd się one biorą ? Otóż są one wynikiem działania jakiegoś stałego czynnika, w tym przykładzie (w okresie od stycznia do maja) jest to ruch obiegowy ziemi wokół słońca i związana z tym zmiana pór roku. Na przestrzeni wieku też pewnie można znaleźć takie czynniki. Brak mi tu rzetelnych danych, ale może to być na przykład spalanie paliw kopalnych, efekt cieplarniany, jakieś drobne odchylenia torów planet etc. Innym przykładem może być inflacja (lub deflacja) ekonomiczna. Jeżeli występuje, to stan finansowy różnych jednostek może wprawdzie ulegać sporym wahaniom, ale jednak dana grupa ludzi (powiedzmy – naród), jako całość biednieje (lub bogaci się). Podobne procesy obserwujemy również w biologii, w procesach przystosowania. Zmiany klimatu powoli, lecz nieubłaganie wymuszają zmiany w organizmach żywych. Oczywiście procesy takie nie mogą biec w nieskończoność. Drzewa, które rosną wysoko, aby mieć więcej słońca stają się w końcu bardziej narażone na wywrócenie przez wiatr i cały proces ustala się na jakimś tam optymalnym poziomie.

Cały ten powyższy wywód (niezbyt wprawdzie ścisły, ale dla dalszych rozważań wystarczający) służy temu, aby Czytelnik mógł sobie wyrobić jakiś obraz, jakiś model pewnego typu zjawisk, w których spore lokalne wahania podlegają słabej, ale stałej presji, przez co całość podlega stopniowemu, lecz nieubłaganemu dryfowi.

Weźmy teraz przykład z dziedziny sztuki. Załóżmy, że istnieje pewna grupa twórców lub wykonawców w miarę dobrze oddzielona od reszty świata (akademia, miasto, kraj) i powiązana wzajemnymi zależnościami. Ot, taka sobie – biocenoza. Ludzie ci wytwarzają (przepraszam za słowo) jakieś tam produkty artystyczne (dzieła, wykonania etc.) Ich wartość jest, jak to zwykle, różna – raz lepsza, raz gorsza. Wyobraźmy sobie teraz pana X, należącego do tej społeczności, który właśnie zetknął się z dziełem pana Y i ma się do tego jakoś ustosunkować (powiedzmy w kuluarach). Dzieło było, jego zdaniem, średniej klasy (to samo rozumowanie obowiązuje dla oceny negatywnej). Może, oczywiście, wypowiedzieć się krytycznie i niektórzy zapewne tak właśnie zrobią. Aby to jednak zrobić, pan X musi się zebrać na odwagę, bo zagrażają mu: zemsta urażonego autora (a może być różnorodna i bolesna!), opinia niewrażliwego głupca (nie przeżył i nie zrozumiał takiego dzieła!), ignoranta (nie dorósł do naszych wyżyn!), opinia malkontenta (jemu się wszystko nie podoba!), a w ostatecznym rozrachunku – konsekwencje finansowe (no, bo z takim facetem!?). Za to gratulacje i komplementy (ale wyważone, aby nie drażnić innych) obiecują same profity! To samo dotyczy reszty grupy, bo większość bawi się tymi samymi klockami.

A jeśli ten przykład nie wystarczy, to proszę sobie wyobrazić pracownika redakcji piszącego miażdżący wstęp, posłowie, lub uwagi na skrzydełku książki. Zakrawa to na niepodobieństwo. Z drugiej zaś strony trudno uwierzyć, aby tysiące, (jeśli już nie miliony) tytułów leżące po księgarniach były bez wyjątku wyśmienitą lekturą – niemniej z notatek na okładkach coś takiego właśnie by wynikało.

I mamy to, czego szukaliśmy – dryf, którego efekty widać naokoło. Co dzieło – to arcydzieło. Wykonania – co jedno, to bardziej natchnione. Mój znakomity kolega z właściwą sobie inteligencją, wrażliwością, uczciwością, bezkompromisowością… krótko mówiąc – wygląda na to, że w dziedzinie sztuki zapanował raj. Oficjalnie, oczywiście. Bo co tam ludzie prywatnie pod nosem mruczą, to już całkiem inna sprawa.

Naturalnie bywają wyjątki – proces, jak wspomniałem na początku, nie przebiega gładko. Pan X może skrytykować dzieło pana Y, aby zrobić przyjemność wyżej postawionemu panu Z; różnorodność motywacji może być zresztą spora. Bywają także produkty poza konkursem (tak dobre, lub tak złe), że trzeba zastosować specjalne reguły gry. Może się również zdarzyć jakiś kamikadze, który zawsze mówi prawdę, tylko prawdę i całą prawdę. Mogą być i inne przyczyny.

A skoro o przyczynach mowa, to pora na pytanie dla tego eseju kluczowe – co jest przyczyną tego dryfu w kierunku towarzystw wzajemnej adoracji? Jak siła powoduje ten dryf?

Moim zdaniem – strach.

Właśnie strach i nic innego. Ten strach wcale nie musi być wielki, taki jak żołnierza na wojnie, czy chorego przed operacją. Wystarczy minimalny. Taki, który zmieni słowo „kiepskie” na „oryginalne”, który zamknie na chwilę usta. Może być nawet nieświadomy. Tak mały, że trudno będzie nazwać jakieś jego konkretne skutki. Byle tylko był i bywał dość często. I jeśli cierpliwie zaczekamy to z tych ziarenek i kamyków strachu uzbiera się Sahara zakłamania i wyrosną Himalaje głupoty. Można na to pójść, owszem, lecz nie dziwmy się później, że brak nam wody i tlenu w tym nieprzyjaznym środowisku.

Oczywiście można też powiedzieć – nie moja sprawa! Mam poważniejsze problemy. Dlaczego ja mam się przejmować za wszystkich? Po co mi kłopoty…? Można.

Dziwna jednak rzecz. Kiedy patrzę wstecz na swoje dotychczasowe życie zauważam pewną regułę. Kiedy uległem strachowi – zawsze gdzieś tam później i gdzieś tam indziej musiałem za to zapłacić i to nieproporcjonalnie wysoko. Kiedy zaś udało mi się strach opanować wychodziło mi to na dobre. Nie zawsze od razu, nie zawsze w oczywisty sposób, ale nieodmiennie zawsze.

Więc może warto?




[mc]