Od redaktora...



Na samym wstępie, aby nie było żadnych nieporozumień: ten numer AdRem! nie jest o religii. Nie zamierzam tu nikogo do niczego przekonywać. Nie chce nikogo nawracać, ani odwracać z czegokolwiek na cokolwiek. Nie wypowiadam się tu wartościująco na temat, żadnej religii, ani też agnostycyzmu. Uważam bowiem, że każdy, dopóki nie szkodzi innym, może sobie żywić takie przekonania, jakie chce.

Cel mój jest o wiele prostszy. Wiem, jak i wszyscy, że na świecie agnostycy. Jedni zostali od urodzenia wychowani w takim duchu, inni wypracowali taki pogląd w ciągu swojego życia. Bez względu na drogę, jaką szli – jedni i drudzy doszli do tego samego punktu. Nic więc dziwnego, że mają często podobne myśli, nadzieje i lęki.

Wydaje mi się, że decyzje, jakie muszą podejmować agnostycy, są na ogół daleko bardziej dramatyczne niż u ludzi wierzących. Wiedzą oni bowiem, że nikt im nie może przebaczyć, nagrodzić dobra, ukarać zła; że o wszystkim najważniejszym muszą zdecydować sami i mają na to jedynie czas równy długości swego życia. Wachlarz możliwości rozpościera się od skrajnego egoizmu do krańcowego altruizmu, a jedyną busolą pomagającą wybrać kierunek – jest własny rozum. Tylko i aż tyle.

Ci lepiej oczytani zdają sobie także dobrze sprawę, z tego, jak malutką i nieważną częścią kosmosu jesteśmy. Ot, gdzieś tam w zapadłym kącie galaktyki, na jakiejś małej planetce zalęgło się coś takiego, co lubi się nazywać koroną stworzenia.

Z jakimi problemami agnostycy się zderzają, jak próbują je rozwiązywać – o tym jest właśnie czwarty numer Ad rem!.