MURTI BING - samo słowo wymaga wyjaśnienia. Pochodzi ono z powieści Stanisława Ignacego Witkiewicza - "Nienasycenie". Była to nazwa straszliwego, rozprowadzanego po świecie przez Chińczyków narkotyku powodującego nieodwracalną zmianę osobowości. Człowiek poddany jego działaniu stawał się bezwolnym narzędziem, zachowując jednak normalną sprawność życiową. W dziale tym znajdą się więc informacje o różnych znanych sposobach ogłupiania ludzi. Myślę, że propaganda, telewizja, reklama, marketing, prawo oraz pseudonauka znajdą tu godne i poczesne miejsce.





Mój nieco sarkastyczny „mini – wykładzik” na temat ocen w muzyce.





WALKA NA PUNKTY.

System punktacji konkursowej i egzaminacyjnej w muzyce był zawsze przedmiotem mojego niebotycznego zdumienia i nieodmiennie przyprawiał mnie o lekkie zawroty głowy połączone z napadami drgawek. Różni się on od normalnych stopni w szkole tym, że obejmuje oceny od 0 do 25. Nie znam jednak wypadku, w mojej dość już długiej praktyce, aby ktokolwiek dostał na egzaminie mniej niż 10 punktów. Wynika z tego, że w praktycznym użyciu są jedynie oceny od 10 do 25. Wystarczy prosta arytmetyka, aby zauważyć, że taką samą „amplitudę punktacji” da się osiągnąć stosując oceny od zera do piętnastu. Po co więc ten zbędny „cokół” (piedestał, fundament, offset, bias, stała całkowania i co tam jeszcze kto zechce) dziesięciu punktów? Nie wiem. Naprawdę nie wiem.

A to jeszcze nie wszystko. W praktyce oceny oscylują przeważnie pomiędzy 15 a 25 punktami, co jest równoważne punktacji od zera do dziesięciu. To zresztą jest objawem zdrowym, jako redukcja zbędnych stopni klasyfikacji. Całkiem słusznie, bo chyba tylko nienormalny człowiek może twierdzić, że niezawodnie rozróżnia wykonanie sonaty Beethovena warte czternaście punktów od innego – wartego piętnaście, lub szesnaście. Hm… Zaraz… Znałem takich… Czy ja, aby nie popełniam nietaktu?

O co więc tu chodzi? Komu to potrzebne i po co? Czyja to krecia robota? Kto maczał w tym brudne paluchy? Kto i co się za tym kryje? Kto za tym stoi? Jak długo będziemy jeszcze bezmyślnie marnować tak cenne liczby naturalne (czyli całkowite, dodatnie) narażając matematykę na bezpowrotne straty?

Świta nadzieja, że już nie tak długo, ponieważ każdy system nosi w sobie, jak wiadomo, zarodek własnej zagłady. Pojawiają się bowiem już ludzie myślący zdrowiej i mający zdrowsze idee. Ja sam zetknąłem się z nimi (i stałem się zaraz ich orędownikiem) uczęszczając w ramach Studium Doktoranckiego na wykłady z psychologii. Nie był wprawdzie nasz psycholog wynalazcą poniższego sytemu, lecz jedynie jego gorącym rzecznikiem, o ile wiem – jednym z wielu zresztą. Lansował on tam głównie dwie tezy:

• Ocena ma funkcję wyłącznie informacyjną.
• Ocena powinna informować jedynie o przejściu (lub nie) ustalonego progu.

Tezy te wymagają dodatkowych wyjaśnień. To, że ocena ma funkcję wyłącznie informacyjną, oznacza, że nie jest ani nagrodą, ani karą, ani zachętą do pracy, ani w ogóle niczym innym, lecz wyłącznie informacją o postępach w nauce. Druga teza postuluje ustalenie dla każdego etapu nauki pewnych progów wymagań i informowania ucznia (studenta, kursanta etc.) o tym, czy przeszedł dany próg. Istnieją więc tylko oceny "pozytywna" i "negatywna" (nazywać się mogą, jak chcą). Ocena pozytywna (i tylko ona) oznacza możliwość przejścia do następnego etapu nauki.

Na pierwszy rzut oka wygląda to nieco dziwacznie, jak na przykład propozycja chodzenia na rękach. Kiedy się jednak głębiej zastanowić, to widać, że jest dokładnie odwrotnie. To właśnie dotychczasowy system (zwłaszcza ten kuriozalny, 25 punktowy) jest dziwactwem, zaś ten zaproponowany powyżej jest dopiero postawieniem sprawy na nogi. Istotą wszelkiego szkolenia, wszelkiej nauki jest wypuszczenie człowieka o określonych kwalifikacjach – człowieka skutecznego w danej dziedzinie aktywności. Pianista musi więc umieć zagrać, co trzeba, lekarz – wyleczyć, pilot – pilotować, kucharz – ugotować, szuler – oszukać, złodziej – ukraść. To żart, owszem, ale były rzeczywiście egzaminy w cechu złodziei i to właśnie według postulowanego systemu! Co jak co, ale biurokracja światu przestępczemu nigdy nie dolegała! Proszę tego nie zbywać uśmiechem – to ważna wskazówka. Nie przypadkiem też chyba według opisanego systemu odbywa się nauka walk wschodnich (karate, kung–fu). Tam przecież także skuteczność jest sprawą najwyższej wagi. Jeśli nie umiesz dostatecznie sprawnie walczyć – to oberwiesz i koniec!

Naturalną konsekwencją tego systemu jest także indywidualny tryb nauki. Warto zauważyć, że ten indywidualny tok szkolenia mimochodem udziela jednak informacji o uzdolnieniach uczniów. Zdolniejsi szybciej pokonują kolejne progi. System taki może też poważnie skrócić czas nauki, a tym samym zoptymalizować jej koszt.

Powiem otwarcie – nie liczę na wprowadzenie tego systemu w najbliższym czasie. Zbyt duże i silne lobby żyje z precyzyjnej manipulacji arytmetyką punktów. Gdyby wprowadzono postulowany przeze mnie system, zawaliłyby się wszystkie konkursy muzyczne – niezłomny fundament artyzmu. Upadłby Konkurs Chopinowski, a wówczas biada naszej kulturze! Zresztą nawet nie to jest najważniejsze. Istotą każdego konkursu nie jest bowiem precyzyjna ocena umiejętności, lecz właściwy rozdział dotacji, a postulowany system praktycznie unicestwiałby tę możliwość. Owszem, coś tam by się jednak dało zrobić. Można by przepuścić lub nie przepuścić delikwenta przez próg, odwołać egzamin, nie poinformować o terminie egzaminu, zeskamotować zgłoszenie, nie dopuścić do egzaminu z powodu braku zaświadczenia o numerze butów prapradziadka (z jego własnoręcznym podpisem, uwierzytelnionym przez cara Mikołaja), potrącać jurorom z honorariów za nieprawomyślne decyzje – ale to już wszystko nie to samo.

Absurd? Niemożliwe? Ha!! Jeśli możliwy jest udział młodej osoby w konkursie, w którego jury zasiada jedno z jego rodziców (znam osobiście taki przypadek!), to możliwe jest już wszystko. Kropka.

Głos z sali: Pan jesteś obsesyjny sceptyk, neurastenik, frustrat i kwerulant (sięgamy po słowniczek wyrazów obcych), mąciwoda, złośliwy degenerat, kostyczny abulik (wertujemy dalej), cierpki złośliwiec, malkontent i grymaśnik, gorzki pesymista, urągliwie – sarkastyczny cynik – szyderca, parafreniczny (mówiłem, że słowniczek się jeszcze przyda) podejrzliwiec, bezduszny paszkwilant, bezsensowny pamflecista, niekonstruktywny prześmiewca, alogiczny agnostyk, maniakalny parenetyk (to już koniec, można odłożyć na półkę), zazdrośnik, pies ogrodnika, niehumanitarny nihilista bez serca i sumienia, gnoseologiczny warchoł, ontologiczny dekadent i abnegat!

Dobrze. Niech będzie. Jestem. Ale napisałem, co myślę. Kropla drąży skałę.



[mc]